Stacja benzynowa w Rannoc City [przedmieścia]

...

- Złapałem rozmowę Donnie'go i Trokrey'a. Raczej już wiedzą, że żyjemy - skręciłem w lewo i już byłem kawałek od stacji. Zrobiłem małe kółko i przystanąłem przed dystrybutorem. Potem zgasiłem silnik, ręczny i wyszedłem rozglądając się. Taa.. nic się nie zmieniło.
- W bagażniku mam kanistry, ponapełniaj je a ja zadzwonię - tyle ci Declan starczy, bierz się za robotę. Sam chwyciłem za radio i skakałem ko kanałach
- Mówi Frank Thompson do konwoju pojazdów w Rannoc City, czy ktoś mnie słyszy? - odczekałem chwilę i nikt nie odpowiedział to próbowałem na kolejnym

Nie wiedział już co o tym myśleć. Może Donnie czekał na jakiś moment by im o tym powiedzieć, choć liczył, że od razu da im znać, jak konwój trafi do miasta. Zaczął wykonywać powieżone mu zadanie, starając się zrobić to szybko.

Odsunąłem od siebie radio i spojrzałem na nie krzywo. Konwój wojenny?! Co to za facet jest?! Konwój wojenny, prychnąłem i przystawiłem je na powrót do twarzy
- Wojenny? Armia? - no proszę, Trokrey się postarał - Nic mi nie mówiono o żołnierzach.

Nowy rozmówca był jakiś bardziej... oschły, choć może mi sie tylko wydawało. Rozejrzałem się za jakąś tabliczką, gdzie napisana by była ulica.
- Aktualnie jestem na stacji benzynowej, na skrzyżowaniu River side i East side - powiedziałem czekając na odpowiedź. Sam nie wiem dlaczego, ale zacząłem się niepokoić.

Wkrótce uporał się z zadaniem zapełniania baków i wszedł z powrotem do samochodu, gdzie Frankowi widocznie udało się z kimś połączyć. Nie chcąc mu przeszkadzać, przysłuchiwał się rozmowie.

- Jest ze mną kolega Declan... - nie mogłem sobie przypomnieć nazwiska. No oczywiście, że nie mogłem, nie znam jego nazwiska.
- Reszta moich ludzi siedzi bezpiecznie w... bezpiecznym miejscu. Z kim rozmawiam?

-Donnie - zauważył, kiedy ten cały Troy wspomniał o sklepie z bronią. Kiedy jakiś facet zaczął się wcinać w słowo temu, który z nimi rozmawiał, uniósł lekko brwi.
-Kiepsko mają z tą organizacją.

- Tu Troy Stoller. Skoro jest was więcej, czekajcie cierpliwie. Kiedy uda nam się odeskortować ludzi z pobliskiego sklepu z bronią, pojedziemy po was. Czy reszta Twoich ludzi jest w warsztacie samochodowym? - zapytał rozmówca podający się za jakiegoś Troy'a. Fajnie, wiedzą o warsztacie, nie ma co kłamać.
- Tak, są w warszt...
- Fenix i reszta... Walcie się. Frank Thompson - nie bierz tego do siebie... - dobra wrrróć, co się tutaj dzieje? Milczałem tak chwilę, myśląc co powiedzieć.
- Spotkajmy się na stacji benzynowej. To niedaleko warsztatu, a zapewne musicie uzupełnić zapasy paliwa.

-Jak mówiłem, czekajcie cierpliwie. Będziemy za jakiś czas. Bez odbioru.
Milczał przez chwilę, po czym spojrzał na Franka, na którego twarzy też malowały się mieszane uczucia.
-Co o tym sądzisz?

- Coś mi tu nie gra, nie wiem tylko co - jakoś dziwna była dla mnie ta sytuacja. Nowa, dziwna a przede wszystkim nie miałem pełnego obrazu sytuacji. A co jeżeli za miastem jest jeszcze gorzej?
- Nie wiem, nie ufam im. Jakoś... to jest dziwne.

-Jak dla mnie to jeden wielki śmietnik. Brak dyscypliny - powiedział spokojnie, myśląc nad tym, czego przed chwilą był świadkiem.
-I pewnie nie mówią nam też wszystkiego.

- Jutro się z nimi tutaj spotkamy i spróbujemy się czegoś dowiedzieć - tak wszedłem do samochodu i odpaliłem silnik.
- Jak dużo strzelałeś? - zapytałem zamykając drzwi od samochodu i wracając na trasę do warsztatu

-Chodziłem kiedyś na strzelnice przez miesiąc i tyle z mojej strzelniczej kariery - wyjaśnił, patrząc na Franka i zerkając czasem przez szybę na miasto.

- Nazwij mnie pesymistą, ale choć tego bym wolał uniknąć, to mogłoby dojść do... 'przepychanek'. To jeden z tych złych scenariuszy... - zakręciłem i pojechałem prosto do warsztatu. - ...do których lepiej by nie doszło.